Biwak Bieszkowice
Dodane przez pawel dnia Maja 26 2011 21:24:16
Jezioro Bieszkowice20-21.05.2011 Bieszkowice. Biwak klasy IC

Ruszyliśmy w piątek po lekcjach. I wszystko poszłoby według planu, gdyby nie zupka chińska Miśka. ... Czytaj dalej.

Zdjęcia z wypadu:
Gula,
Miśka,
PJ'a.

Treść rozszerzona
... MUSIAŁ ją koniecznie kupić, no i spóźnili się z Wojtkiem o 2 minuty i... trzeba było czekać pół godziny na następny autobus i jeszcze 10 minut, bo kierowca się nie spieszy. Stres, bo za 35 minut przesiadka, a tu wszędzie korki. Przed nami jeszcze cała Spacerowa, Osowa i Chwaszczyno. A drugi autobus przecież nie poczeka. Ewakuujemy się awaryjnie na Dąbrowie i biegniemy na następny przystanek. Zdążyliśmy, udało się. Po chwili podjeżdża autobus. Jedziemy dalej. Wysiadka w Wiczlinie Niemotowie. Teraz "trochę" nawigacji, żeby dotrzeć nad jezioro w Bieszkowicach. Artur, który prowadzi, ma małe zawirowanie czasoprzestrzeni, ale w trzy godziny z kawałkiem udaje się dotrzeć na miejsce. I rozpoczyna się zabawa w rozbijanie namiotu z płachty folii. Tu okazuje się, że praca grupowa u nas leży. Zawsze znajdą się tacy, którzy pasują do powiedzenia " jeden robi, jak się patrzy, reszta patrzy, jak się robi" czyli tacy, co to perfekcyjnie się OBIJAJĄ patrząc jak inni "zasuwają". W końcu jednak udaje się, mimo że to, co powinno być gotowe w 15 minut, zajęło godzinę. Teraz "tylko" przygotowanie ogniska i gotowanie obiadu. I znowu są tacy, co to po 20 minutach wracają z lasu z dwoma patykami. /Tu widzę dla mnie pole do popisu i na następnym wyjeździe to naprawię - już nawet mam pomysł!/. Nad jeziorem nie jesteśmy sami. Mija nas "wesoła" ekipa na "płynnych środkach rozweselających", ale rozbijają się po drugiej stronie jeziora. /Potem nad ranem nie dadzą nam spać swoimi krzykami./ Ale na razie cisza, spokój i ognisko. Rozmowy ciągną się do późna w nocy i okazuje się, że z wyjątkiem Michała G. nagle nie ma chętnych do spania z brzegu w namiocie. Wszyscy chcą w środku. Hmmm, ciekawe dlaczego... Noc mija spokojnie. Jedynie "wywalony" z namiotu za gadanie Maciek jest zmuszony czuwać na zewnątrz pół godziny. Pobudka przed 7 i do "roboty". Chrust, ognisko, gotowanie i ... zaczyna padać. Leje, a trzeba pilnować ognia, bo śniadania inaczej nie będzie. Do tego Wojo "zahacza" namiot i w deszczu trzeba go naciągać. Część ulewy przeczekujemy w namiotach. Potem szybkie śniadanie, pakowanie, zwijanie namiotów - bo akurat na chwilę przestaje padać i ruszamy. Wracamy Doliną Zagórskiej Strugi do Rumi. Idzie się niefajnie. Znowu leje i poncha przeszkadzają w marszu. Po dwóch godzinach w końcu przestaje padać. Idziemy jeszcze godzinę i przed Rumią zza chmur wychodzi słoneczko. Robimy postój, a Misiek na ochotnika rozpala ognisko. Zjadamy wszystkie resztki jedzenia, które jeszcze nam zostały i ruszamy dalej. Na dworcu w Rumi jesteśmy około 12. Wracamy SKM.
Tym razem obyło się bez strat. Wszyscy dali radę. A nad pracą w grupie jeszcze popracujemy. "Ścignie" się co poniektórych i będzie OK.